Recenzja Magazyn gitarzysta

pl

Pięć długich lat minęło od czasu fenomenalnego debiutu grupy Pinkroom w postaci „Psychosolstice” (2009). Płyty absolutnie doskonałej, pod każdym względem światowej, nowoczesnej, nastrojowej, eksperymentalnej, ale i na swój sposób przebojowej.

Kiedy album „Psychosolstice” ukazał się na rynku powiało świeżością, czymś oryginalnym i choć w istocie było to przełożenie na polskie warunki zapędów Stevena Wilsona, przede wszystkim zaś jego Porcupine Tree i Blackfield, to zaprezentowanych w sposób tak świetny, że momentami przewyższając pierwowzór. Głównie zresztą dlatego, że grupa pod przywództwem Mariusza Bonieckiego do kolażu elementów charakterystycznych dla Wilsona dokooptowała gitary i klimat rodem z „Power to Believe” King Crimson. Trudno, by fani artystycznego i progresywnego rocka mogli przejść obojętnie obok „Psychosolstice”, tym bardziej, że polscy artyści z tego gatunku wędrują raczej w rejony spod znaku Marillion czy Pink Floyd, a nie jego nowocześniejszego oblicza.

Jednak mimo niewątpliwych zalet „Psychosolstice”, aż pięć lat musieliśmy czekać na kontynuację projektuPinkroom. Zapewne wielu zdążyło już zapomnieć o tej grupie z bydgoskimi korzeniami. Jakiś czas temu zaczęły docierać pierwsze informacje, że Boniecki i Kledzik szykują nowy album, pogłoski okazały się jak najbardziej potwierdzone, a „Unloved Toy” wreszcie ujrzał światło dzienne. Nie był to czas zmarnowany, bowiem Pinkroompowoli dorastają do statusu grupy, na którą warto czekać, bo zaskoczy, zaprezentuje coś nietuzinkowego, ambitnego i specyficznego. „Unloved Toy” w istocie jest kontynuacją drogi obranej na „Psychosolstice”, czyli eksploracją atmosfery (może lekko new wave’owej) i wokali z rejonów Porcupine Tree do albumu „In Absentia”, wymieszanej z gitarowymi warkoczami jakimi w najnowszym wcieleniu King Crimson czarują Fripp i Belew, a wreszcie – co chyba najistotniejsze w Pinkroom – stawiającą na niezwykle wyrazisty rytm. Ciężko nie usłyszeć, że wspomniane gitarowe przeplatańce (zapętlone) wreszcie przybierają postać rytmu. Sporo też dają przyjemnie brzmiące basy, gdzie Grzegorz Korybalski (znany z występów w Ananke) często klanguje, no i połamana perkusja przeplatająca się z masą wtrętów elektronicznych – zastosowanych arcyciekawie, z wyczuciem, idealnie świadcząc o nowoczesności brzmienia do jakiego Pinkroom dążą.

Ciężkie riffy sąsiadują z momentami ambientowymi, muzyka z potężnej i głośnej, potrafi nagle zagrać ciszą i nastrojem, wokalnie zaś Boniecki bezsprzecznie czerpie z dokonań Wilsona, głównie Blackfield, jest raczej liryczny, choć potrafi też być drapieżny. Wspaniale skonstruowane utwory są wielowymiarowe, pełne zmian tempa i napięć, pozbawione jakiegokolwiek szablonu, nie pakują się w schemat – stosują środki wyrazu charakterystyczne dla muzyki eksperymentalnej, ale wciąż nie są to rzeczy, których nie da się słuchać, wręcz przeciwnie, dzięki wszechobecnej rytmizacji każdym możliwym instrumentem, „Unloved Toy” nie pozwala się nudzić, wciąż zaskakuje i oczarowuje. Fakt, znalazły się też słabsze momenty, świadczące o eksperymentalności, która jednak nie tłumaczy niedostatków formy. Taki „Moodrom v.3” na przykład, to utwór świetny, w pewnym momencie nielicho się rozpędzający, zachwycający mocnym, chwytliwym riffem, ale w sumie prowadzi donikąd, zupełnie jakby koncepcja na jego rozwinięcie pozostała dla muzyków zagadką. Wielkim nieporozumieniem jest również kończący album „Apology”, brzmiący bardziej jak nieudany podkład, zupełnie nijaki, w rzeczywistości jest to utwór pozbawiony sensu – szkoda tym bardziej, że zakończenie, podobnie jak początek, to bodaj najważniejsza część albumu.

Na szczęście „Unloved Toy” zaczyna się tak charakternym graniem jak „Blow”, a po chwili następuje chyba najlepszy reprezentant stylu Pinkroom „Tides in Eye”, piosenka szachująca napięciami, uzbrojona w świetną sekcję, a wreszcie ciekawa wokalnie. W drugiej połowie utworu do głosu dochodzi owa wszechrytmizacja, gdzie perkusję wspierają również wtręty elektroniczne oraz świetny bas – elementy oddziałują na siebie i wzajemnie się napędzają. Takich wspaniałości słuchacz dostanie jeszcze kilka, bo zasadniczo płyta – poza wspomnianymi – jest równa, i zagrana na bardzo wysokim poziomie. Potrafi być hipnotyzująca, drapieżna (mocno przesterowane gitary), liryczna, ale przede wszystkim pomysłowa i bogata pod względem aranżacji.

Pinkroom to grupa, której warto słuchać, i na którą warto czekać. Ich nieprzeciętny warsztat instrumentalny, ambitne inspiracje, pomysłowość i nieszablonowy sposób myślenia o muzyce są w naszym kraju ewenementem. Zresztą zespół Bonieckiego już na debiucie grał światowej klasy muzykę, i gdyby tylko udało się ją wiernie odtwarzać w warunkach koncertowych, to Pinkroom byliby bezsprzecznie jednym z najwspanialszych zespołów sceny progresywnej – bez kozery mogliby rywalizować z Porcupine Tree, King Crimson czy solowym Wilsonem.„Unloved Toy” do statusu arcydzieła ma jeszcze kawałek (oddala go od niego „Moodrom v.3” oraz „Apology”), ale jest to bezsprzecznie płyta z pierwszej ligi światowej. Album musi mieć każdy fan współczesnego art-rocka i rocka progresywnego. Bez wyjątku!
Grzegorz Bryk

 

http://www.magazyngitarzysta.pl/muzyka/recenzje/16217-pinkroom-unloved-toy.html

176